W końcu przyszły wakacje.
Mam urlop!
Wypoczywam, spaceruję, robię to, co lubię.
Słoneczna pogoda wprowadza mnie w zachwyt nad każdym dniem. Nawet głośniejszym niż zwykle dzieciakom niejedno uchodzi płazem …
Świat z perspektywy leżaka i towarzyszącej mi książki jest zupełnie inny niż ten zostawiony na chwilę w Warszawie. Staram się nie myśleć o pracy, ale tak się nie da. Myślę więc o niej inaczej niż zawsze – włączyłam slow motion (to taki tryb w moim telefonie, który pozwala na spowolnienie czasu, dzięki temu jesteśmy w stanie lepiej przyjrzeć cię obserwowanej rzeczywistości).
Analizuję plany na kolejny rok – najpierw ten szkolny, który początek ma za chwilę, ale i na ten bardziej odległy – kalendarzowy. A planów mam całą głowę. Przede wszystkim rozbudowa strony internetowej, nowy blog i projektowane od dłuższego czasu zmiany zawodowe. Cieszę się! Czuję podekscytowanie – prawie takie jak wtedy, kiedy pierwszy raz leciałam samolotem!
Zmiany, zmiany! Idą zmiany!
Ale, zacznijmy od początku – od krótkiej historii o „złym” chłopcu…
Jaś – bystry 12 latek – był bardzo mądrym chłopcem, który lubił chadzać własnymi drogami. Nie dogadywał się ze znajomymi, w zasadzie nie miał kolegów. Sprawiał trudności wychowawcze. Nauczyciele w kolejnych klasach stwierdzali, że to łobuz. A rodzice załamywali ręce nad ukochanym jedynakiem.
Dziwne ich zdaniem zachowania syna nie wynikały z jego złego charakteru, tylko z jakiejś wewnętrznej niemocy, słabości, w zasadzie czegoś czego Oni sami – jako rodzice chłopca nie mogli nazwać.
Postanowili, że będą szukać wsparcia. Szkoła jednak sprawę bagatelizowała, Jaś został już tam zakwalifikowany do grupy łobuzerskiej. Rejonowa poradnia psychologiczno-pedagogiczna nie miała miejsc, bo limit na rok został wyczerpany. Nawet psycholog na wizycie prywatnej stwierdził, że nic złego się z chłopcem (z punktu widzenia psychologii) nie dzieje. I następny też – bo rodzice nie poddawali się i odbyli podróż po gabinetach psychologicznych. Aż kolejny specjalista pochylił się nad ich synem i stwierdził, że to nie jest łobuz, tylko dziecko, które potrzebuje wsparcia.
Pokierował w odpowiednie miejsce, gdzie Jankiem się zajęto. Janek miał zespół Aspergera – trudne do zdiagnozowania zaburzenie rozwojowe, ze spektrum autyzmu, które może się objawiać upośledzonymi kontaktami społecznym. Kłopoty Janka wzięły się stąd, że nie trafił na praktyka, który pochyliłby się nad nim, rozpoznał jego sytuację i podał rękę. Potrzeba było mądrych rodziców i odpowiedniej osoby, która ich wsparła – specjalisty, który po prostu znał się na rzeczy.
Co to znaczy „znać się na czymś”?
Pewnie wiesz – na pewno masz swoją mocną stronę. Znasz się może – jak mój syn – na grach komputerowych, wiesz, co jest teraz na topie, rozumiesz na czym polega ten wirtualny świat. A może jesteś najlepszy w fotografowaniu – widzisz w kadrze to, czego inni nie dostrzegają – i za pomocą aparatu potrafisz to pokazać innym. A może porywasz ludzi grą na ukochanym instrumencie. Może jesteś świetnym ojcem – i to jest twoja super moc…
Każdy ma jakiś talent i każdy ma swoją „życiową” specjalizację.
Ja jestem specjalistką od rodziny
I wcale nie dlatego, że przeszłam jakieś specjalne kursy w tym zakresie. Po prostu tak wyszło – specjalizacja w tej dziedzinie przyszła do mnie sama.
Zawodowo – jakby intuicyjnie kilka lat temu postanowiłam, że będę zajmowała się prawem rodzinnymi – rozwodami, alimentami, opieką, małżeństwami – czyli z grubsza wszystkim tym, co zawarte zostało w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. To ciekawa dziedzina, która dotyczy spraw „WIELKIEJ WAGI” – angażujących emocjonalnie, do których trzeba mieć szczególne podejście, wiele wyrozumiałości i cierpliwości.
W międzyczasie rozwijała się też moja własna rodzina. Doświadczenie bycia jej częścią uświadomiło mi jak ważne jest profesjonalne wspieranie rodzin. Zyskałam też świadomość czego współczesna rodzina, taka jak moja, potrzebuje.
W świetle tego narodziła się idea „prawnika rodzinnego”
– czyli takiego, który jest specjalistą od rodziny- na niej właśnie koncentrując swoje zainteresowania.
Już dawno wyszłam poza schemat, gdzie „prawnik rodzinny = prawnik od rozwodów”. Otworzyłam się na sprawy bliskie rodzinie, sprawy emocjonujące, ważne jak żadne inne.
Sprawa rodzinna to sprawa mamy, której NFZ odmówił dofinansowania do sprzętu dla jej niepełnosprawnej córeczki czy taty, któremu ZUS kwestionuje prawo do zasiłku, to też sprawa odwołania od decyzji administracyjnej w sprawie prawa do świadczeń rodzinnych. I takimi sprawami się zajmuję!
Zaczynam więc „oficjalnie” już działać jako prawnik rodzinny, wspierający rodziny po swojemu, według własnego scenariusza- jako praktyk i entuzjasta tego obszaru ☺
Wymarzyłam sobie, że moja kancelaria będzie miejscem, w której rodzina i jej sprawy będą profesjonalną specjalizacją, do której sama bym się zwróciła szukając wsparcia.
I takie miejsce tworzę.
Idą dobre zmiany!
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }